MODA, STYL ŻYCIA

Nie spalmy polskiej mody w ogniu krytyki!

12.06.2020 Rafał Stanowski, SAPU Fashion School

Nie spalmy polskiej mody w ogniu krytyki!
Fot. Kampania – Duet RAD, kolekcja Wiesia, 2020

Rafał Stanowski
publicysta, wykładowca Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru w Krakowie, dyrektor PR Cracow Fashion Week

„Nigdy już nie kupię polskich rzeczy” – fala podobnych komentarzy przetacza się przez Internet po wpadkach marek Veclaim, Wishbone czy Local Heroes. Klienci dają upust złości, a prawdziwymi ofiarami zamieszania są często zdolni, młodzi projektanci, którzy naprawdę szyją w Polsce i z trudem zarabiają polskie złotówki.

Niedawno podczas rozmowy na żywo z Harel usłyszałem, że jakiś czas temu próbowała wraz z Michałem Zaczyńskim policzyć polskie marki odzieżowe. Dotarli do około 600 i zrezygnowali – było tego zbyt wiele. Według raportu KPMG, w 2016 roku w Polsce działało ponad 20 tysięcy podmiotów w sektorze odzieżowym i tekstylnym. Z tego niemal 2/3 to firmy produkujące odzież – w sumie 10,3 mln ubrań damskich i 8,7 mln męskich. Spora część to młode marki, zakładane przez wypełnionych nadzieją na sukces absolwentów szkół projektowania. Młodych ludzi, których myśli – co wiem z doświadczenia wykładowcy Szkoły Artystycznego Projektowania Ubioru – krążą wokół ekologii, społecznej odpowiedzialności biznesu czy transparentności. A więc tych wszystkich górnolotnych idei, których niedostatek wywołał przed chwilą burzę negatywnych komentarzy.

Jestem wrogiem stawiania znaku równości między marką i projektantem. To tak, jakby porównać artystę z Ikeą – u obu kupicie ładne obrazki, ale wkład pracy, koncepcja, a przede wszystkim oryginalność – to zupełnie inne bajki. Takie same zasady panują w świecie mody. Szanująca się marka oczywiście powinna zatrudniać projektantów, kreujących jej linię estetyczną czy konstrukcyjną, ale jak się okazuje… wcale nie musi. Przejrzyjcie Instagram, ile tam jest łudząco do siebie podobnych, czasami jak syjamskie siostry, firm i firemek, oferujących najczęściej atrakcyjne, kolorowe sukienki. Gdyby intensywnie przegrzebać portale aukcyjne albo wybrać się do kilku polskich szwalni, pewnie znaleźlibyśmy źródełko, skąd biją te wszystkie falbanki i esy-floresy. Tak samo jest z rozsypanym już dawno rogiem obfitości pełnym streetwearu, dresami, bluzami i koszulkami – przypominają dziś bardziej taśmową produkcję talerzyków niż artystyczne szkło z Murano.

Kampania kolekcji Adriana Krupy, 2019
Fot. Kampania kolekcji Adriana Krupy, 2019

Jeśli postanowicie znów napisać kąśliwy komentarz na temat całej polskiej mody, do czego niestety uprawniają Was wpadki polskich marek, pomyślcie o tym, że wymierzacie też cios fajnym, ambitnym projektantom. Takim jak Ola Bajer, która jako Bola od lat tworzy swoje rzeczy na przecięciu sztuki i mody, i choć wcale nie ma w życiu z górki, to nigdy nie pokusiła się o pomysł z wycinaniem metek. Albo jak Piotr Popiołek – cholernie zdolny absolwent SAPU, którego wycyzelowane projekty – gdyby tylko ktoś zechciał zainwestować w ich promocję trochę pieniędzy i energii – mogłyby podbić Berlin lub Londyn. Podkładacie nogę etycznym działaniom Pat Guzik (zwyciężczyni konkursu EcoChic Design w Hongkongu), duetowi RAD (jego projekt nosiła Jessica Mercedes podczas tygodnia mody w Paryżu, wywołując aplauz zagranicznej prasy), Marlenie Czak (przygotowanie autorskiego materiału do jej kolekcji zajęło ponad 3000 godzin) czy Adrianowi Krupie, którego nieokiełznaną wyobraźnię kochają polskie gwiazdy. 

Mimo naprawdę mało sprzyjających warunków, niedostatku hojnych inwestorów i systemu dotacji publicznych, ci młodzi, zdolni ludzie tworzą tu, w Polsce, czerpiąc nieco masochistyczną satysfakcję z przełamywania stereotypowych poglądów na temat mody. Walczą z tym, by odbiorcy wreszcie wyrwali się poza zaklęty krąg trzech kolorów – białego, czarnego i szarego. By zaczęli traktować modę nie jako smutną konieczność, ale jako formę ekspresji, nieodzowny – także z uwagi na nasz klimat – sposób komunikacji. Starają się przekonać nas, że kupowanie w sieciówkach ma pewnie wiele zalet, ale warto też poszukać własnego, oryginalnego stylu. I to wcale nie musi kosztować miliony.

Jeśli chcecie zaprotestować, celujcie w tych, którzy nadwyrężyli wasze zaufanie. Nie wrzucajcie wszystkich do tej samej szafy z napisem „fake”. W czasie pandemii obroty branży odzieżowej poszybowały w dół. Spadek sprzedaży dotknął nie tylko wielkie firmy, ale również tych małych, którzy pod koniec miesiąca zastanawiają się, czy będzie z czego zapłacić ZUS. Jeśli teraz, pod wpływem negatywnego impulsu, postanowicie pokazać im gest Kozakiewicza, wkrótce możemy obudzić się na spalonej ziemi, wyjałowionej z najbardziej twórczych jednostek. A rzeczy z przebitymi metkami będą wtedy przejawem wyjątkowej oryginalności.