KULTURA

One mają głos: Michelle Obama w filmie dokumentalnym Netfliksa o byciu Pierwszą Damą

11.05.2020 Redakcja Fashion Magazine

One mają głos: Michelle Obama w filmie dokumentalnym Netfliksa o byciu Pierwszą Damą
Fot. Materiały prasowe

Dwa lata temu Michelle Obama wydała głośną autobiografię "Becoming. Moja historia", która w krótkim czasie stała się jedną z najlepiej sprzedających się biografii w historii. Po premierze książki była Pierwsza Dama wyruszyła w trasę promocyjną po 34 amerykańskich miastach. Z fanami rozmawiała o swoim życiu, drodze, którą przebyła od rodzinnego domu w South Side w Chicago do Białego Domu w Waszyngtonie, gdzie piastowała urząd pierwszej w historii czarnoskórej Pierwszej Damy Stanów Zjednoczonych. Netflix w swoim filmie dokumentalnym nazwanym tak samo jako owa książka podglądamy Michelle Obamę w trakcie jej trasy promocyjnej, a także poznajemy szczegóły jej życia w Białym Domu. 

Przypominamy artykuł o Michelle Obamie z Fashion Magazine, z 2018 roku.

Tekst: Agnieszka Niedek

Mówi się, że gdyby wystartowała w wyborach na prezydenta USA, wygrałaby bez kampanii. Choć mijają już dwa lata, odkąd opuściła wraz z mężem Biały Dom, jej popularność nie maleje. Niedawno podpisała kontrakt z Netflixem, teraz promuje autobiografię. Na czym polega jej fenomen?

Pochodzę z południowej części Chicago, studiowała w Princeton i na Harvardzie. Jestem żoną, matką, córką i prawnikiem, przewodniczącą organizacji non profit, dyrektorką w szpitalu i pierwszą damą USA. Lubię mówić, że to moje „statystyki” (…). Kiedy pisałam swoje wspomnienia, spędziłam dużo czasu, myśląc o swojej historii (…) i zrozumiałam, że te powierzchowne informacje tak naprawdę jej nie opowiadają. Tej jesieni chciałabym podzielić się z wami jej pełniejszą wersją” – reklamuje swoją książkę na Instagramie 54-letnia Michelle Obama. „Becoming”, która ukazała się 13 listopada (polscy czytelnicy muszą poczekać na tłumaczenie do lutego), opowiada o jej „niezaleczonych ranach”, „małych zwycięstwach” i „codziennych troskach”.

Autobiografia byłej pierwszej damy wywołała sensację na długo przed publikacją, zanim jeszcze znane były jakiekolwiek szczegóły. Półtora roku temu „Financial Times” doniósł, że państwo Obamowie zadeklarowali się, że napiszą dwie książki dla wydawnictwa Penguin Random House, za co mają dostać 65 milionów dolarów. To rekordowo wysoka suma – żadna para prezydencka nie podpisała tak korzystnej umowy. Pierwsze ukazują się wspomnienia Michelle, Barack opublikuje swoją książkę później.
Zaskakujące? Niezupełnie. Pierwsza dama już w 2009 roku, czyli na początku prezydentury Obamy, wygrywała z mężem w rankingach popularności. Wtedy według badania Gallup pozytywnie postrzegało ją blisko 75 proc. Amerykanów, a Baracka „tylko” 69 proc. Pod koniec kadencji para miała nieco gorsze wyniki, ale Michelle zwiększyła przewagę nad Barackiem
– 58 proc. było dobrego zdania o nim, natomiast o niej aż 69 proc. „Gdyby miała powstać lista 100 najpopularniejszych rzeczy, jakie zrobiłem jako prezydent, bycie mężem Michelle Obamy byłoby na pierwszym miejscu” – żartował Barack. Wielu komentatorów politycznych uważa, że gdyby była pierwsza dama zdecydowała się dziś pójść w jego ślady i kandydować na prezydenta USA, wygrałaby bez kampanii. A o tym, że świetnie by sobie poradziła na tym stanowisku, jest przekonany m.in. Charles Ogletree, profesor prawa z Harvardu, na którym studiowali Obamowie. Wykładowca poinformował, że obydwoje byli dobrymi studentami, ale to „żona Obamy powinna być prezydentem”, bo „on był świetny, jednak ona lepsza”.
Michelle nie jest pierwszą żoną prezydenta, o której mówi się, że przewyższa go pod względem intelektualnym. Dużo mówiło się, że za sukcesami Billa Clintona stoi Hillary, która zresztą sama omal nie została dwa lata temu prezydentem. Jednak ona nigdy nie umiała sobie zjednywać ludzi tak jak jej następczyni, chociażby dlatego, że nie uniknęła skandali (m.in. afera związana z firmą Whitewater Development Corporation). Michelle ma czyste konto, oczywiście na jej korzyść działa też fakt, że jest pierwszą Afroamerykanką w Białym Domu, która dużo zrobiła na rzecz czarnoskórej mniejszości. Sympatii przysporzyły jej również liczne kampanie społeczne, które zainicjowała, m.in. Let,s Move (Ruszajmy się), dzięki której chciała walczyć z problemem otyłości wśród amerykańskich dzieci, czy też ogólnoświatowa Let Girls Learn (Pozwólmy dziewczynkom uczyć się), mająca na celu zwiększenie dostępu dziewcząt do edukacji.

To jednak wciąż nie tłumaczy jej fenomenu. Tłumaczy go raczej sposób bycia Obamy. „On zawsze pyta: Czy to nowe ubranie? Nie widziałem go jeszcze. A ja myślę: Dlaczego nie zajmiesz się swoimi sprawami? Lepiej rozwiąż problem głodu na świecie, zamiast siedzieć w mojej garderobie” – to tylko jeden z przykładów wypowiedzi, którymi zjednywała sobie miliony. Trudno też wyobrazić sobie jakąkolwiek inną pierwszą damę biorącą udział w programie satyrycznym i rapującą z Missy Elliot, a właśnie na to zdecydowała się Obama, wystepując w brytyjskim programie „The Late Late Show with James Corden”, a konkretnie w jego części zatytułowanej „Carpool Karaoke”. Michelle zgodnie z formułą show wsiadła do auta prowadzonego przez znanego komika Jamesa Cordena i razem z nim zaśpiewała kilka piosenek (m.in. Steviego Wondera, Beyoncé i Missy Elliot). Poradziła sobie świetnie, udowadniając, że ma talent wokalny, a przy okazji jak zawsze była czarująca i zabawna („To jest Gabinet Owalny. Mój mąż tam teraz jest. To znaczy lepiej, żeby był. Mówił, że będzie”).

Można się zastanawiać, czy żonie prezydenta przystoją takie zachowania, jednak Michelle ma niezwykłą umiejętność – nawet gdy, mówiąc wprost, wygłupia się, wciąż pozostaje kobietą, która wzbudza szacunek. Nigdy nie przekracza pewnych granic, pamięta, że wszyscy ją obserwują, więc musi odpowiednio się zachowywać i dobierać słowa. Głośno było zresztą o jej wypowiedzi na temat mediów społecznościowych, którą uznano (ponoć wbrew intencjom Michelle) za złośliwość pod adresem Donalda Trumpa,  publikującego kontrowersyjne opinie na Twitterze. „Nie można mówić tego, co nam akurat przyjdzie do głowy. Nie twittuje się każdej myśli, jaka się w niej pojawi, bo większość tych tzw. pierwszych myśli nie zasługuje na to, by ujrzeć światło dzienne” – mówiła była pierwsza dama, dodając, że zwłaszcza osoby na wysokich stanowiskach muszą pamiętać, by starannie przemyśleć to, co chcą powiedzieć, i nie zapominać o poprawności językowej. Ona zawsze stosuje się do tej zasady i nigdy nie popełnia gaf. Jeśli do tego dodamy jej błyskotliwość, poczucie humoru i otwartość, mamy wyjaśnienie, dlaczego Amerykanie (i nie tylko) tak bardzo kochają Michelle Obamę. Żona Baracka mistrzowsko łączy klasę z wyluzowaniem.

Na presitżowym uniwersytecie czuła się trochę jak gość. Mówiono jej, że mierzy zbyt wysoko

Jej siłą jest też wiarygodność – "Moja historia jest też waszą historią" – mówi na spotkaniach z uczniami i studentami i akurat w jej ustach te słowa nie brzmią jak pusty frazes, ponieważ Michelle LaVaughn Robinson, bo tak nazywała się przed ślubem, musiała stoczyć prawdziwą walkę, by osiągnąć sukces. Wychowała się w ubogiej rodzinie. Jej ojciec był pracownikiem miejskich wodociągów, matka poświęciła się wychowywaniu dzieci (Michelle ma starszego brata, Craiga). „Tata nauczył mnie ciężko pracować, często się śmiać i dotrzymywać słowa”, mówi Michelle o ojcu, który rzadko brał wolne, mimo że zmagał się z ciężką chorobą – cierpiał na stwardnienie rozsiane. Mama, jak wspomina Michelle, zawsze mówiła jej i bratu, że „nie wychowuje dzieci, ale dorosłych”, dlatego w rozmowach z nimi nie bała się poruszać trudnych tematów i zawsze kazała córce i synowi uzasadnić swoje zdanie. Ta strategia ewidentnie się sprawdzała, bo Michelle była świetną uczennicą. Niestety, w związku z pochodzeniem słyszała od nauczycieli, że jeśli myśli o studiach na prestiżowym Uniwersytecie Princeton, mierzy za wysoko. Pewnie dlatego, kiedy dopięła swego i dostała się na wymarzoną uczelnię, czuła się tam trochę jak gość. Brakowało jej pewności siebie, co przekładało się na życie towarzyskie – dziś Obama mówi, że powinna była częściej wychodzić z pokoju w akademiku, poznawać ludzi i zbierać doświadczenia. Jednak prawda jest też taka, że miała mniej czasu niż wielu jej kolegów, bo aby utrzymać się na studiach, musiała pracować, podczas gdy wielu z nich rozbijało się luksusowymi autami, co dla ubogiej Michelle, która zaciągnęła kredyt studencki, było szokiem. „Ja nie znałam nawet rodziców jeżdżących BMW” – mówiła potem. Mimo trudności finansowych nie poprzestała na Princeton, gdzie uzyskała tytuł magistra nauk humanistycznych (specjalizowała się w socjologii i zagadnieniach związanych z historią Afroamerykanów). Kontynuowała naukę na Uniwersytecie Harvarda i zdobyła tytuł doktora nauk prawnych. Po studiach zatrudniła się w kancelarii prawnej Sidley Austin i to właśnie tam poznała Baracka, który był jej podwładnym. Po miesiącu 28-letni prawnik zaprosił swoją 25-letnią szefową na randkę. „Pomyślałam: »nie ma mowy«, to jest totalnie żenujące” – opowiadała potem. Barack jednak się nie poddawał i wreszcie Michelle dała się namówić. Poszli do chicagowskiego Muzuem Sztuk Pięknych, a potem na film Spike ̓a Lee „Rób, co należy”. „Barack wiedział, co jest na czasie, był nowoczesny, kulturalny i wrażliwy” – wspominała zachowanie przyszłego męża Michelle. 

Pobrali się trzy lata później. „Nie obiecywał bogactwa, tylko interesujące życie. Dotrzymał słowa”. W 1998 roku na świat przyszła ich pierwsza córka, Malia, a w 2001 roku małżeństwo powitało na świecie Natashę. Barack robił już wtedy karierę polityczną (był senatorem stanowym), jednak dopiero kiedy został wybrany do senatu Stanów Zjednoczonych w 2004 roku, Michelle po raz pierwszy znalazła się w centrum uwagi. Odegrała ważną rolę w jego kampanii jako pracownica wyższego szczebla uniwersyteckiego szpitala w Chicago, gdzie zajmowała się m.in. dbaniem o zróżnicowanie społeczne personelu, relacjami szpitala z lokalną społecznością i pozyskiwaniem wolontariuszy – to robiło dobre wrażenie na wyborcach. Kilka lat później, podczas kampanii prezydenckiej, dobre wrażenie zrobiło z kolei to, że pani Obama ograniczyła swoje obowiązki zawodowe, tym samym pozbawia- jąc się znaczącej części pensji (wynoszącej 273 tys. dolarów rocznie), by pomóc córkom odnaleźć się w niełatwej sytuacji. Kiedy Michelle zamieszkała już w Białym Domu, chętnie podkreślała, że jest przede wszystkim mamą i dobro Malii oraz Natashy zawsze będzie dla niej najważniejsze.

I właśnie takimi wypowiedziami doprowadziła do jednego z nielicznych w jej karierze ataków krytyki. Generalnie ciesząca się dobrą prasą Michelle w 2013 roku, czyli już podczas drugiej kadencji Baracka, stała się bohaterką głośnego tekstu w magazynie „Politico”. „Jak Michelle Obama została koszmarem nocnym feministek”, grzmiała Michelle Cottle, autorka artykułu, i przytaczała wypowiedzi działaczek takich jak Lilith Dornhuber, która słysząc słowa Obamy o macierzyństwie, oznajmiła, że „feminizm w Partii Demokratycznej umarł”. Feministki miały za złe Obamie nie tylko staroświeckie, ich zdaniem, przekonanie, że kobieta powinna poświęcić się dzieciom, ale też unikanie trudniejszych tematów, np. aborcji czy systemu opieki zdrowotnej. Pisarka Linda Hirschman stwierdziła, że mówiąc o zaletach posiadania własnego ogródka, odwiedzając rannych żołnierzy w szpitalach i czytając dzieciom, Obama zachowuje się jak angielska dziedziczka z XIX wieku. A Leslie Morgan Steiner, publicystka „Washington Post” i autorka głośnej książki o tym, czy łączenie macierzyństwa z karierą zawodową jest dobrym wyborem dla kobiet, pytała złośliwie: „Czy porady modowe i fitnessowe to wszystko, czego możemy oczekiwać od jednej z najlepiej wykształconych pierwszych dam w historii?”.

Kilka lat później Obama zrobiła ukłon w stronę feministek swoją akcją Let Girls Learn, mającą zwiększyć dostęp do edukacji dla dziewcząt na całym świecie, jednak faktem jest, że w dużej mierze zawdzięcza popularność poruszaniu się w „bezpiecznej” tematyce dbania o zdrowie i urodę. Nie bez znaczenia była też jej nienaganna prezencja – słynne stały się zwłaszcza idealnie wyrzeźbione ramiona pierwszej damy, które, jak potwierdzał m.in. trener pary prezydenckiej, Cornel McLellan, były zasługą ciężkich treningów. McLellan podkreślał, że pierwsza dama zawsze znajdowała czas na ćwiczenia. „Nieraz przychodziła na siłownię o 4.30 czy 5 rano”– ujawnił. A co ćwiczy Michelle? Jest fanką m.in. SoulCycling, czyli odmiany jazdy na rowerze stacjonarnym, która rozwija wszystkie partie mięśniowe, bo podczas niej wykonuje się dodatkowe ćwiczenia, np. z hantlami. 

Jej kreacje były tematem ogólnoświatowym dyskusji. Smiała się, że stylu jej męża jakoś nikt nie analizuje

Efekty sesji treningowych Michelle chętnie prezentowała w swoich kreacjach, które wielokrotnie były tematem ogólnoświatowych dyskusji, a nawet książek („Michelle Obama: First Lady of Fashion and Style” Susan Swimmer i „Everyday Icon: Michelle Obama and the Power of Style” Kate Betts). Styl Michelle nieco się zmieniał podczas ośmiu lat spędzonych w Białym Domu, ale cały czas był bardzo kobiecy. Niektórzy uwa- żali nawet, że za bardzo – zwłaszcza jej zamiłowanie do kardiga- nów w połączeniu z rozkloszowanymi sukienkami mogło kojarzyć się ciętym na Obamę feministkom z ubiorem amerykańskiej pani domu w latach 50.

Podczas pierwszej kampanii prezydenckiej Michelle preferowała garsonki w jednolitych i raczej stonowanych kolorach, ale potem pokazała, że lubi krzykliwe barwy i odważne wzory. Zawsze starała się promować amerykańskich projektantów, zwłaszcza reprezentantów mniejszości etnicznych – niekoniecznie afroamerykańskiej, ale też np. latynoskiej. Zwycięstwo męża świętowała w sukni Narciso Rodrigueza, którego rodzice są Kubańczykami. Na bal inauguracyjny wybrała z kolei kreację Jasona Wu, dzięki czemu ten pochodzący z Chin projektant stał się sławny. Michelle wylansowała też m.in. Nigeryjczyka Duro Olowu. Zachwyciły ją jego wzorzyste, zwiewne sukienki inspirowane tradycyjnymi strojami Jorubów. Oprócz drogich kreacji chętnie wybierała tańsze rzeczy z sieciówek, np. H&M, czym też zjednała sobie wiele kobiet.

Zazwyczaj jej wybory modowe spotykały się z uznaniem. Czasem jednak wywoływała kontrowersje, na przykład wtedy, gdy na spotkanie z prezydentem Chin Hu Jintao w 2011 roku założyła czerwoną suknię Alexandra McQueena. Diane von Furstenberg, wówczas przewodnicząca Council of Fashion Designers of America (Stowarzyszenia Amerykańskich Projektantów), opublikowała oświadczenie, w którym ubolewała, że pierwsza dama ubrała się na tę okazję w strój brytyjskiej, a nie amerykańskiej marki. „Moja pierwsza reakcja to nie »Kto to zrobił?«, ale »Przymierzmy to«” – mówiła Michelle kilka lat później o swoich wyborach modowych. „Jeśli mam sprawić, by ludzie poczuli się komfortowo, sama muszę czuć się komfortowo” – dodawała. Potem słusznie zauważyła też, że jakoś nigdy nikogo nie obchodziły garnitury i buty jej męża, za to jej stroje zawsze były poddawane dogłębnej analizie (taką uwagę powinny docenić feministki). Od dwóch lat Obama nie mieszka już w Białym Domu i może sobie pozwolić na większą swobodę w wybieraniu strojów, ale jej wyjścia wciąż są szeroko komentowane. Być może Obama wykorzysta to zainteresowanie i jej kolejna książka będzie poradnikiem modowym? Nie jest to wykluczone, bo nieraz udowodniła, że potrafi zaskoczyć. W tym roku wraz z mężem podpisała umowę producencką z Netflixem. I nie chodzi tylko o stworzenie autorskiego programu, który mieliby prowadzić. Obamowie będą odpowiedzialni za powstawanie nowych filmów dokumentalnych, fabularnych i seriali. Jak widać, i to już po raz kolejny, dla Michelle nie ma rzeczy niemożliwych.